Kolejny blog i pewnie nie ostatni. W jakiś sposób anonimowe puszczanie w eter własnych myśli jest kojące dla tak zamkniętych osób jak ja.
Witajcie zatem. Tym razem bajkowy tytuł, bo w sumie chyba to takie ładne porównanie dla mnie, że życie jest bajką. Może na tym chciałabym się trochę oprzeć, bo mówienie wprost o swoich problemach jest trochę zbyt trudne dla mnie. Z pewnością nie jest łatwe nawet chowając się za porównaniami i półprawdami, ale mam nadzieję, że w jakiś sposob mi pomoże. Choćby nawet nikt miałby się o tym nie dowiedzieć, sądzę że nie wyrządzam nikomu krzywdy. Poświęcić mały fragment sieci na nieużyteczne dla nikogo kilobajty słów bo to by samemu opowiedzieć o wszystkim co jest nie tak i może dzięki temu dać sobie z tym radę, to myślę że niewielka cena. Taka która nie spowoduje szkody, dla świata, może nawet będzie dla niego niewidoczna. A mam nadzieję będzie mieć kluczowe znaczenie dla mnie.
Bajki opisują wiele problemów. Może dlatego znacznie częściej ludzie mówią, że życie nie jest bajką, niż że rzeczywiście bywa bajkowe. Ale dlaczego właściwie? Ja uważam że pod wieloma względami nic nie opisuje życia tak dobrze jak bajki. Skupiając się na pojedynczych wybiurczych cechach historyjek dla dzieci rzeczywiście można więcej dostrzec różnic niż podobieństw z rzeczywistością. Dzieje się tak, bo moim zdaniem widzimy to, co chcemy zobaczyć, np.że dobre postacie zawsze mają szczęście, że problemy mogą rozwiązywać się w magiczny, prosty sposób, że wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Aczkolwiek w tym ostatnim punkcie bajki stają się często nieszczere same wobec siebie. Czy macocha śnieżki która utonęła w bagnie faktycznie przeżyła długie życie w szczęściu? A co z siostrami kopciuszka które po utracie pięt i palców aby wcisnąć swoje stopy w pantofelek zostały także pozbawione oczu przez kruki? Przykłady można mnożyć, ci ,,złodupni" zawsze kończą źle w takich historiach, to nie jest tak że bajkowy świat zawsze okazuje się łaskawy dla swoich bohaterów. Co więcej, ci którzy zasługiwaliby teoretycznie na szczęście, przed jego osiągnięciem w finale historii najczęściej muszą brnąć przez wredne zasadzki losu niejednokrotnie tracąc wszystko oprócz nadziei. Myślę że to szczegół na który rzadko zwraca się uwagę. Wieść o królewskim balu nie przychodzi na początku historii, kiedy kopciuszek ma jeszcze oboje rodziców i jest dobrze traktowana. Dopiero po latach bycia popychadłem i sierotą pojawia się malutka szansa na zmianę. Śpiąca królewna nie budzi się nazajutrz po ukłuciu wrzecionem a po stu latach, kiedy już prawie zapomniano o jej istnieniu. Jaś i Małgosia wracają do ojca dopiero po byciu więzionym u wiedźmy. Śnieżka zmartwychwstaje dopiero po tym jak umiera. Chyba dlatego tak bardzo mi się spodobał ten motyw bajki, dlatego że w tych sytuacjach ja widzę właśnie nadwyraz adekwatną alegorię realnego świata. Życie właśnie jest bajką, szczególnie w tym znaczeniu, że zawsze wiąże się z cierpieniem i krzyżem, zwłaszcza dla ,,tych dobrych" którzy na nie nie zasłużyli, którzy się go nie spodziewali. I tak jak w bajkach których koniec nigdy nie następuje logicznie i bez elementów magii, tak nasze życie toczy się w zupełnej niepewności następnych aktów. Żyjemy nie wiedząc co się dzieje i dlaczego, jak to się skończy, skąd przyjdzie, jeśli w ogóle, ratunek i kiedy to się stanie. Pod tymi względami naprawdę bajkowość życia jest niesamowicie wielka.
Jeszcze jedna rzecz rzuca mi się w oczy, gdy patrzę na swoje życie w ten sposób, pod kątem jego ,,bajkowej" strony. Czasami główna postać nie szuka kłopotów, a czasami wręcz odwrotnie. Oczywiście, czyhają na nią liczne podstępy złoczyńców ale czasami ten człowiek bardzo wręcz stara się pomóc odnieść zwycięstwo tej ciemnej stronie mocy. Czerwony kapturek sam rozmawiał z wilkiem, śpiąca królewna sama weszła na wieżę gdzie czekało na nią zaczarowane wrzeciono. Powiecie: nie mogli wiedzieć. Jasne, ale to chyba też zbytnie uproszczenie dla mnie, takie które pozwala uniknąć prawdy, że tacy jesteśmy po prostu czasem. Ruszamy naprzeciw smokom których nie potrafimy pokonać, uchylamy złe drzwi, skręcamy na bezdroża, albo kłujemy się igłą i przerażeni faktem bólu zasypiamy jak zaczarowani na sto lat. Myślę, że to jest mniej więcej to co się mi stało, wiedziona ciekawością zapędziłam się trochę za daleko na pewnych drogach życia i gdy konsekwencje stały się zbyt ciężkie do udźwignięcia zapdałam w sen, jak ta królewna z zamiarem nigdy już się nie obudzić. Ale teraz, gdy widzę, że ten ból trochę osłabł, zyskuję nadzieję że może całkowicie zniknąć i świadomą decyzją mówię sobie, że czas wstać. Najwyższa pora obudzić się i zrobić to samodzielnie, bez czekania na księcia, bo czas płynie coraz szybciej i grozi mi że wszystko w moim życiu porosną ciernie i nie będzie już możliwości ocalenia.
Moim wrzecionem i kołowrotkiem był człowiek, więc coś czego nie można spalić na stosie dekretem króla. Ktoś kogo bardzo kochałam, tym dłużej krwawiło ukłucie, które spowodował. I zasnęłam, bo nie wiedziałam co zrobić z takim bólem, zasnęłam żeby już nigdy niczego nie czuć i nie cierpieć.
Ale wiem mimo wszystko, że to dopiero połowa historii, moment w którym nie przerywa się bajki. Bo jeśli śpiąca królewna się nie obudzi, to kto będzie żył długo i szczęśliwie?
Dlatego wiem, że wszystko na niebie i ziemi się domaga, żebym w końcu przestała bać się ran i pozwoliła się zagoić tej, która to wszystko zaczęła. Ten blog to będzie taka próba wyłyżeczkowania zakażonej tkanki, pozbycia się tego co sprawia że chcę dalej spać zamiast żyć. 29 wpisów, jeszcze 29 dni snu. Być może nie z idealną regularnością, nigdy nie byłam dobra w robieniu dzienników. Moja droga do akceptacji tego że spałam. A potem moja pobudka i życie, dalszy ciąg tej bajki, już bez strachu.
Więc myślę, że może czas już zacząć, im szybciej tym lepiej.
Dawno dawno temu pojawiłam się ja, śpiąca królewna. A oto, co mi się zdarzyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz