sobota, 8 grudnia 2018

Dzień 10. O przerwaniu milczenia.

I tym sposobem dobrnęliśmy do punktu wyjścia. od dzisiaj trochę inna forma postów, bo przechodzimy do czasu teraźniejszego. Będę wyjaśniała, co się właściwie stało i jak to wpłynęło na mnie. Pewnie część wpisów będzie krótka, a część może właśnie długa. Zależy pewnie od tematu, na pewno mam jakieś przemyślenia w niektórych sprawach, ale będę się skupiać jednak na uczuciach. One są w tym wszystkim gwoździem do trumny według mnie.

Nasz związek ustabilizował się, oboje byliśmy zdecydowani na terapię i wspólne życie po studiach, oboje podjęliśmy jakieś kroki w tej kwestii. Z konieczności chwilowo był to związek na odległość, jednak nie ulegało wątpliwości, że chcemy czekać. I uważam, może niesłusznie, że było dobrze. Ja się przynajmniej czułam dobrze, na tyle ile się dało, bo to jednak ciężkie studia, przeprowadzka itd. Ale nie miałam zawahań w tej jednej kwestii, że zmierzamy ku dobremu tj. ku założeniu kiedyś tam rodziny, ku prawdziwemu życiu razem. I ta myśl mnie cieszyła, dawała mi pewien spokój i motywowała mnie do pracy nad naszą relacją. Czułam się naprawdę ok, jak ktoś kto małymi kroczkami zmierza do realizacji jakiegoś wymarzonego celu.

I wtedy książe trafił do szpitala. To w sumie było dla mnie mega niejasne, ale nie mówiłam sobie, że trzeźwe myślenie jest najważniejsze, mimo że nie było wiadomo co się dzieje ani w sumie nic konkretnego, starałam się zachować spokój i po prostu modlić. Oczywiście, to teoria, jasne, że panikowałam, jak każdy z kogo drugą połówką nagle jest coś nie tak. Ale poprosiłam bliską mi osobę o modlitwę i stwierdziłam, że na tym trzeba skończyć, czekam na telefon i żyję dalej, jakoś trzeba, co nie? Miałam jakieś dziwne poczucie, że wszystko będzie ok, że Bóg czuwa.

Okazało się, że mógł wrócić do domu tego samego dnia, więc odetchnęłam z ulgą. Nie byłam przygotowana na wiadomość, jaką dla mnie miał. Parę dni wcześniej rozmawialiśmy o złych rzeczach w naszym życiu, przewinął się temat tych narkotyków. Powiedziałam, że mam tę obawę, że do tego wróci i zostałam uspokojona. Możecie mnie uważać za głupią, ale niesamowicie mnie to brzydzi. Pomijam fakt tego, że z ćpunami nie można zakładać rodzin, bo co z nich by byli za rodzice. Chodzi o to, że sam fakt brania był dla mnie obrzydliwy, nieważne czy chodziło o film w którym się to pokazuje czy o realnego człowieka. Jakoś wolałam zawsze to zabierać sobie sprzed oczu i z życia. Dlatego tak trudno mi się zrobiło na wieść o tym, że książe był tym narkomanem w przeszłości. Ale sądziłam, że moja wymuszona obietnica bycia czystym trzyma go z daleka od tego wszystkiego.

Pamiętam ten dzień, był fajny. Robiłam playlistę z nastrojowymi piosenkami na youtubie jako niespodziankę na nasze następne spotkanie. Wracałam z zakupami i słuchałam jej właśnie uśmiechając się do tekstu jednej z piosenek. Myślałam o tym, jak będzie wyglądał mój pierścionek zaręczynowy, wiem, idiotyczne. Chciałam przepakować szybko rzeczy i wyjść na korepetycje z chemii. Byłam rozluźniona, szczęśliwa. Pomyślałam, czemu by jeszcze nie porozmawiać z nim jeszcze przez chwilkę. I wtedy zostałam poinformowana, że książe nigdy nie przestał być narkomanem, że przez cały czas trwania naszego związku brał i postanowił się do tego przyznać wtedy. Tego popołudnia, przed moimi korepetycjami z chemii.

Nie pamiętam, co wtedy mówiłam, na pewno to nie była długa rozmowa, miałam kilka minut do autobusu. Wyrzuciłam to z głowy, wyszłam, dotarłam, liczyłam stężenia molowe, ogarniałam. Pilnowałam, żeby nie tracić koncentracji. Nadłożyłam drogi i pojechałam z powrotem innym autobusem, żeby na pewno rozmawiać z koleżanką z chemii całą drogę. Potem doczłapałam rzutem na taśmę na wieczorną mszę i usiadłam najbardziej z boku jak się dało. Nie pamiętam nic z tej mszy, tylko tyle, że się rozpłakałam na koniec troszkę i jakaś moherowa babcia mnie spytała czy potrzebuję pomocy, ale ją zbyłam i szybko stamtąd uciekłam. Wróciłam do mieszkania, usiadłam w ciszy, wyłączyłam telefon i poszłam spać. I pamiętam tylko,że przed zaśnięciem wtedy pierwszy raz pomyślałam sobie, że Boga być może wcale nie ma.

I tak wyglądał u mnie dzień, w którym dowiedziałam się, że człowiek którego kochałam najbardziej na świecie oszukiwał mnie i ćpał przez cały czas naszej znajomości.Nie ma za bardzo wiele do opisywania w kwestii uczuć, bo tego dnia było ich za dużo, by cokolwiek z tego wyodrębnić.

I chyba tyle, co więcej... Może jeszcze dla kogoś to będzie istotne jakiej piosenki wtedy słuchałam wracając, tak dla całości sprawy. Więc proszę, właśnie tej:

( i do jutra.)

Czy mogłoby być jeszcze lepiej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz