piątek, 14 grudnia 2018

Dzień 16. O byciu złym człowiekiem.

Hej. W sumie nie wiem, dlaczego chcę na ten temat dziś pisać. Większości z was pewnie moje słowa wydadzą się bez sensu i może faktycznie takie są. Mniejsza o to.

Ten post to będzie jedna wielka litania o mnie. W sumie cały ten blog nią jest, ale dzisiaj wspinam się na wyżyny mojego egocentryzmu. Tylko ja i ja, zawsze tylko ze sobą. I dzisiaj przynajmniej tak zostanie. Ktoś mógłby zapytać, jak to tylko ze sobą, a co z księciem. Owszem, jest. Ale to moja relacja do mnie jest tym ,,ogólnożyciowym" problemem. Przewlekłym ropniem, po medycznemu. Czymś co się nie goi, nie przechodzi, pęka, babrze się i cały czas boli. Tym właśnie byłam sama dla siebie od zawsze. O tym chciałabym wam dzisiaj opowiedzieć.

Ludzie z pewnością nie rodzą się źli, jestem tego pewna. Może to nie tak, że jesteśmy jako niemowlęta zupełnie czystymi kartkami, bo Bóg nas wyposaża w sumienie, jakiś moralny kompas. Ale to dopiero zalążek moralności, świat domaga się podzielenia na kategorie ,,dobry" i ,,zły", bo jak inaczej w nim żyć? I tą rolę, przyporządkowania rzeczom etykiet przydziela się rodzicom, którzy w większości wywiązują się z tego obowiązku. Problemem staje się tylko dbałość o szczegóły. Jeśli w ferworze walki dorośli zapomną włożyć samo dziecko z jego wszystkimi uczuciami do szufladki z napisem ,,dobro", pojawiają się dość duże komplikacje. To dziecko nie jest złe ani takie się nie staje, po prostu nie potrafi się odnaleźć pośród tego, co dobre, jednocześnie czując, że samo nie pasuje, nie wie jakie jest, jakie powinno być, skoro dano mu do zrozumienia, że nie zasługuje na miłość. Po takiej sugestii nie stajesz się zły, takie rzeczy mogą sugerować tylko skończeni idioci. Ale trudno ci zrozumieć, co to znaczy być dobrym. Trudno ci dopasować się do jakiejś postawy, która zdaje się być w sprzeczności z tobą. Bo skoro miłość jest dobrem, a ty na nią nie zasługujesz, to czym to właściwie czyni ciebie?


Zdaję sobie sprawę, że to może brzmieć jak mowa trawa, jak gadki mające usprawiedliwić bycie gnojem ze strony wszelkiej maści gnojów. Trudne dzieciństwo blablabla jasne. Ale uwierzcie mi, takie rzeczy się dzieją, wiem, bo ich doświadczyłam. Co to jest trudne dzieciństwo? Czy wam się wydaje, że potrzeba przemocy czy nadużyć seksualnych, żeby ktoś cierpiał w swojej rodzinie? Otóż nie, wystarczy bardzo, bardzo niewiele - tylko nie wspierać, nie współczuć, nie pomagać, dawać do zrozumienia, że mógłbyś być kimś lepszym. To już w zupełności wystarcza dla małego, dziecinnego serca.

I to zajmuje lata, żeby dojść do tego oczywistego stwierdzenia, że czyjeś niesprawiedliwe zdanie na twój temat jeszcze z automatu nie czyni cię złym. Niby taka prosta rzecz, a trudna do przyswojenia. Jeśli się żyje w przekonaniu o czymś, trudno od tego odejść. Trudno się pozbyć wrażenia, że nawet jeśli robisz coś dobrego, to jest mniej warte, bo jesteś tak w głębi duszy kimś gorszym. Pojawia się dysonans, rozbieżność pomiędzy rzeczywistością, a tym co czujesz. Nie ma jak zidentyfikować tego, jakim się jest człowiekiem naprawdę. Chcesz być dobry, postępować dobrze, bo to dał ci Bóg i masz w swoim sercu poczucie, że dobro jest czymś dla ciebie. A jednocześnie czujesz się tak potwornie zły, tak nie wystarczający w niczym. Jakbyś nie miał prawa być szczęśliwy. Nie widzisz nawet sensu się starać o cokolwiek lepszego, czujesz się na starcie skazany na porażkę.

Można by długo na ten temat pisać, ale myślę, że tym którzy to znają już zrozumieli co mam na myśli. Bo w gruncie rzeczy myślę, że nie jest łatwo takie coś zrozumieć. Takim ludziom jak ja bardzo ciężko jest żyć wśród innych ludzi. Bardzo. Wszędzie towarzyszy ci strach i poczucie niedopasowania, niezasługiwania na niczyją sympatię. Z każdej strony otacza cię pogłębiający się smutek. To jest trudne do zniesienia. Skutecznie uniemożliwia wybaczanie sobie. A kiedy pojawiają się rzeczy, które należałoby wybaczyć to już w ogóle zaczyna się jazda do kwadratu, bo nagle się okazuje, że niczego nie potrafisz sobie wybaczyć. To nie tak, że jesteś słabym człowiekiem, któremu mogło się coś nie udać i który może coś naprawić. Ty jesteś w swoich oczach małpą w ludzkiej skórze, która powinna być dla dobra społeczeństwa poddana eutanazji. Gdy zdarzy ci się zrobić coś złego, zyskujesz tylko namacalny dowód na to, jak niewiele jesteś wart.

Żyjąc w takiej niepewności co do siebie, kwestią czasu, przynajmniej dla mnie było zwrócenie się przeciw sobie samej. Rozróżnianie tego co dobre i złe, gdy sama sobie wydawałam się zła, zawsze było trudne, z czasem ta granica rozmywała się coraz bardziej.  Wbijanie sobie szpilek w dłonie, gryzienie się, uderzanie różnymi przedmiotami, to wszystko wydawało się niemal właściwe i dobre, gdy się na to patrzyło pod kątem zasługiwania. Ból wydawał się na miejscu dla kogoś takiego. Jawił się jako odpowiednia kara za niewystarczającą ilość siły do bycia dobrym, bo przecież jest się tylko gównem. Nawet śmierć już przestaje odstraszać. Powinna być straszna i zła, dla tych którzy sprawiają, że inni ludzie są szczęśliwsi. A co z takimi pasożytami jak ja? - myślałam. I nie potrafiłam znaleźć jednoznaczniej odpowiedzi, przynajmniej nie od razu.

Dzisiaj myślę, że to była najważniejsza i najlepsza decyzja mojego życia, zwrócić się do Boga. Alternatywą dla mnie była tylko śmierć, realna, której wręcz pragnęłam, która byłaby końcem wszystkich problemów. I jestem farciarą, że w odpowiednim momencie miał mi kto pokazać że istnieje takie coś jak miłosierdzie, że ktoś może mi zaoferować wybaczenie, nawet kiedy nie mam go sama dla siebie. Ci, którzy tego dokonali, wiedzą, że to o nich mówię. Błogosławię was w myślach i nie przestanę póki żyję, moi kochani. Bardzo dużo łaski mnie spotkało przez wasze ręce, Bóg to z pewnością widział. Od tamtego czasu jest inaczej, łatwiej mi definiować dobro i zło w odniesieniu do Tego, który jest dobrem. Lżej mi też myśleć o samej sobie, dzięki temu że zostałam zbawiona, wiem, że śmierć nigdy nie była jedyną możliwą drogą dla mnie.


A jednak coś takiego jest w człowieku, że gdzieś tam, głęboko, chowa wszystko co przeżył. I ze mną też tak jest, nie będę ukrywać, że nie wszystko z mojej przeszłości jest przezwyciężone. Czasem, kiedy jest źle, pewne rzeczy powracają i szczególnie dotkliwie sprawa ma się w kwestii obwiniania się i niezdolności do wybaczenia sobie. Dokładnie to się dzieje teraz.

Wiem, że nie jestem zła. Jestem tego pewna. Ale jednocześnie czuję się winna, czuję, że nie zrobiłam dość, że nie zapobiegłam niczemu. Nie umiem sobie tego wybaczyć  i to powoduje taki straszny gniew we mnie. Bo nie jestem zła, wiem, że nie jestem, a czuję się jak zły człowiek. Ktoś kto widział, że coś się dzieje i odwrócił wzrok, poszedł sobie.

Zostawiłam go samego, całkiem samego z jego problemami, dlatego zaczął brać.

I Bóg mi to wybaczy, bo jest miłością, wiem to. Ale on nie i ja sobie tym bardziej. W takich chwilach czuję, że powinnam uciec od ludzi i nigdy nikogo nawet nie próbować kochać. Bo jeśli kocham całym sercem i takie rzeczy się dzieją, to co to jest za miłość? Co komu po czymś takim?

Już wiecie wszystko o mnie. Teraz już w dobrym tonie wydaje się zamilknąć, przynajmniej do jutra.



If I just saved you

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz