Wyobraźcie sobie taką sytuację, turysta sobie idzie w górach po szlaku, nagle pieprznie burza i gość schodzi z trasy, niby debil, ale jeżeli np. poza szlakiem są drzewa pod którymi można się schronić, to zachowanie nabiera więcej sensu. A co powiecie o kimś kto wyrzuca mapę, bo nie zamierza wracać na szlak? Takiego klienta już chyba nic nie uchroni od niepochlebnego osądu, w końcu szlak to szlak, zawsze dokądś prowadzi, w odróżnieniu od reszty terenu.
Idziesz sobie jakąś drogą w życiu, wydaje ci się, że jest ok, masz mapę i kompas, wiesz dokąd idziesz i chcesz tam się znaleźć, nie błądzisz. I nagle pojawia się taka burza, jakiej nigdy dotąd nie widziałeś, nie ta z rodzaju ,,jakoś to będzie", taka na którą jeden rzut oka wystarczy, żeby wiedzieć, że nie dasz rady z tego wyjść w całości. Nie wiem co robią normalni ludzie w takich sytuacjach, wiem, że ja podskoczyłam ze strachu, rzuciłam na ziemię manatki i zaczęłam biec jak najdalej od tej drogi wywalając mapę i wszystko co by mi pozwalało wrócić. Nie wiem co wtedy myślałam, wiem, że zrobiłabym to samo jeszcze raz, mimo tego, że teraz się konkretnie zgubiłam i nie mam pojęcia gdzie jestem. Nie obchodzi mnie, że poza szlakiem też są burze, nieraz pewnie gorsze. Dla mnie ta najgorsza zdarzyła się tam i nie chcę tam wracać, gdzieś mam takie drogi na których są rzeczy które cię rozdzierają na pół. Niech ci, którzy się czują dość silni, dają się rozdzierać.
Wiem, że to naiwne i głupie, że nie da się uciec od zła i cierpienia. I co ta wiedza zmienia, powiedzcie mi? Czy w jakiś sposób mam się czuć lepiej wiedząc, że poza Bogiem nie ma szczęścia? To dlaczego nie ma Go na Jego drogach? Ile tych cholernych kilometrów, zanim się dojdzie do tego miejsca bez bólu?
To żadna nowość dla Niego, że się modlę żeby mnie zabrał. Nie potrafię znosić tyle ile zsyła w nieskończoność, a jakoś wciąż żyję. Nie umiem tego pojąć. Nie robi mi to różnicy, niech zwala się na mnie cały gnój tego świata, ale razem z siłą, żeby to nieść. Inaczej zawsze będę spierdzielać z tej drogi i wyrzucę każdą mapę. Bo to jest sadyzm, dawać ciężar a nie dawać mięśni. Jestem tylko małą głupią baba, procentowy udział tkanki mięśniowej w moim ciele i tak nigdy nie przekroczy 50%.
Nie ma lustra w moim pokoju i dobrze. Gdybym była dyrektorem szpitala psychiatrycznego, kazałabym zabrać wszystkie lustra. Chory psychicznie człowiek nigdy do końca nie wie kim jest, kiedy widzi swoją twarz, to może niepotrzebnie się łudzi. Ja byłam kimś, kim już nie chcę być. Może kimś dobrym, ale kimś kto musiał bardzo dużo czuć i znosić, ale nie protestowałam, mówiłam ,,Jezu, w twoim krzyżu jest moja siła, przytul mnie do swoich ran". Myślałam, że jestem błogosławiona, skoro cierpię z powodu próbowania być wierną Bogu, myślałam, że tak jest dobrze. Że On mnie pokrzepi, pomoże mi to nieść. I czułam, że to robi, naprawdę widziałam, że Jego łaska mi daje życie w tym wszystkim, co uśmierca. I co się stało, to już nieaktualne? Nie ma już więcej łaski dla mnie?
Nie wiem kim jestem teraz. Prowadzę jakieś cholerne życie na autopilocie, poza krótkimi momentami nie czuję prawie żadnych emocji. Może z wyjątkiem rozpaczy, ta szmata rzeczywiście pojawia się często, bez słowa się wślizguje do głowy cokolwiek robię, bez krztyny litości, bez wyjaśnienia. Nie wiem co mówić ludziom, jakie słowa przeciągać przez gardło. Czuję, że nie kłamię tylko wtedy, kiedy mówię, że jestem senna i zmęczona. To właśnie jest prawda, tym teraz jestem.
Zmęczonym, nie rozumiejącym, nie potrafiącym nic naprawić człowiekiem, który tylko ciągle płacze, nie wiadomo już nawet dlaczego. Nie wiem, co to za twarz, którą widzę. Tylko jedno wielkie zrezygnowanie w oczach, tylko przygryzione wargi i łysiejąca głowa, nic więcej. Po co mi lustro? Jaka przyjemność z oglądania czegoś takiego?
Więc jeśli są tu jacyś ludzie, którym na mnie zależy, to mam do was prośbę. Nie pytajcie mnie co się dzieje, co czuję, czego bym chciała, nie dawajcie mi znać, że czekacie, nie pokazujcie na zegarki dając do zrozumienia, że czas mija bo ja o tym wiem. I nie macie monopolu na prawdę, więc nie potrzebne mi wasze opinie, nawet jeśli uważacie, że przesadzam, że to za długo trwa, że nic się nie stało, że będę jakoś z tym żyć. Nawet jeśli będę, to nie wiecie co ja czuję. Ja też nie wiem, więc przestańcie się zachowywać jakby było na odwrót. Bo się mylicie, po prostu się mylicie.
Pozwólcie mi płakać po prostu. Dajcie mi chodzić w czarnych ubraniach i być w żałobie. Czy wam się to podoba czy nie, w dużej części umarłam. Chcę opłakać tę stratę w spokoju, pozwólcie mi.
I jeśli potraficie, nie bądźcie szorstcy. Ja dam sobie radę bez waszej czułości, na pewno. Mówię tylko o tym, co moglibyście zrobić, jeśli byście chcieli.
Śnieg pada, wiecie? To dobre, spójne, niemal poetyckie. Złamał mi serce zimą, mam dodatkową wymówkę dla zimnych rąk.
A teraz dobranoc. Róbcie, co musicie.
You're so cold. Keep your hand in mine.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz