niedziela, 2 grudnia 2018

Dzień 4. O modlitwie.

I znów tu, po prawie dobie przerwy. I ty i ja. Nie mam pojęcia w jakim celu. Ale skoro już jesteśmy, to powiem ci coś o modleniu się. Gotowy? Uwaga:
Nie możesz nic z tym zrobić, że nie działa. To po prostu niezależne od ciebie. Nie zawaliłeś tym, że nie spędzałeś na kolanach długich godzin, nie obraziłeś Boga, który cię postanowił pokarać. Nie zrobiłeś niczego, co by miało tak bolesne konsekwencje, jak pozostawanie twoich modlitw bez echa. Nie. Po prostu, jeśli nie działa (a często tak jest) to nie działa z powodu czegoś, czego pewnie w ogóle nie widzisz i nie mogłeś być temu winny. Nie mówię że zawsze, po prostu najczęściej. I to taka bardzo oczywista rzecz, której bardzo łatwo zapomnieć.
A czemu nie działa? Ano bo najczęściej modlimy się jak debile. No, może za wszystkich nie powinnam się wypowiadać, ja najczęściej modlę się jak debil. Ale, żeby dokładniej wyjaśnić ten debilizm, opowiem trochę o tym, jak do tych wniosków doszłam.

Przez moje 4 czy 5 lat ,,kariery" osoby nawróconej przechodziłam różne fazy wyobrażenia o modlitwie, zaczynając od uznawania tylko pacierza i modlitw pokroju zdrowaś mario, przez różnego rodzaju litanie i nowenny, modlitwy spontaniczne, wstawiennicze, uwielbieniowo-adoracyjno-czubkowe (jak je nazywał kiedyś mój dobry przyjaciel), niezdrowo regularne klepanie różnych części liturgii godzin na powtarzanych maniakalnie aktach strzelistych przed prawie każdą możliwą trudnością w codziennych obowiązkach. To bardzo mały przekrój, właściwie każda wierząca i praktykująca osoba go osiąga. I nadal można nie mieć pojęcia, jak się modlić, tak jak ja. Mówię to, żeby pokazać że myślenie typu ,,ilość a nie jakość" jest pułapką, która powoduje, że właśnie się wpada w taki ,,debilizm" modlitewny. Ilość łaski nie jest wprost proporcjonalna do ilości odmówionych koronek. Niestety, bo wtedy było by prościej. Ale, żeby to pojąć, trzeba stanąć przed takim giga hiper mega potwornym problemem, który musi być rozwiązany, a nie ma opcji, że dasz radę go rozwiązać. Rozumiecie tą sytuację? Wtedy, kiedy zaczyna ci tak bardzo na czymś zależeć, wtedy zaczynasz się modlić.

«Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: "Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przyszedł do mnie z drogi, a nie mam, co mu podać". Lecz tamten odpowie z wewnątrz: "Nie naprzykrzaj mi się! Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie". Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje. I Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. (Łk 11, 5-9)

Wiecie, kiedyś strasznie nie lubiłam tej ewangelii. Strrasznie. Bo według mnie ona właśnie mówiła o tym, że im dłużej się modlisz, tym pewniejsze jest, że cie Bóg wysłucha.Teraz patrzę na to inaczej, bo zobaczyłam w końcu, po 150 razach przeczytania tego tekstu te cztery słowa: da mu, ile potrzebuje. Dla mnie wiecie, to wcale nie było takie hop siup sobie uświadomić, że może być tak, o zgrozo, że proszę o mniej niż potrzebuję, albo właśnie o więcej. Albo jeszcze lepiej, proszę o coś, a potrzeba mi czegoś zupełnie innego. Bardzo długo mi to zajęło, żeby to zrozumieć, cały rok.

Rok, dlatego, że dokładnie rok modliłam się o nawrócenie księcia. Może plus minus kilka dni, zaczęłam w pierwszy dzień po naszym zostaniu parą i skończyłam w okolicach naszej rocznicy, kiedy się rozstawaliśmy. Ja byłam już troszkę ,,wprawiona" można by rzec w praktykowaniu religii, on był niewierzącym antyklerykałem zatroskanym o moje zdrowie psychiczne, ilekroć jechałam na jakiekolwiek spotkanie o charakterze wspólnotowym. Byliśmy zakochani po uszy w sobie i sądziliśmy, że miłość może być ponad takie różnice, jak się jednak szybko okazało, nie. I właściwie, choć wtedy tego nie widziałam, czystość przedmałżeńska, której chciałam, a on nie, była tylko wierzchołkiem góry lodowej tych różnic między nami. Jeśli kiedykolwiek byliście w podobnej sytuacji i bliska wam osoba oddaliła się od Boga, podczas gdy wy nie, to znacie ten rodzaj cierpienia, kiedy ten ktoś rani i siebie i ciebie swoimi wyborami, a ty jesteś wobec tego całkiem bezsilny. Wtedy modlitwa za tego kogoś nie jest wyborem, a koniecznością, sposobem na poradzenie sobie ze wszystkim co się dzieje wewnętrznie. I w moim przypadku przynajmniej czas mijał i nie działo się nic, było tylko coraz gorzej. Moje modlitwy, choć okropnie natrętne, nie przynosiły efektu. I dlaczego? Co robię źle? - pytałam.

No bo przecież nawrócenie jest dobre dla każdego, dlaczego Bóg nie chce sprawić, żeby on się nawrócił? To o co proszę nie jest złe ani egoistyczne, to wręcz samo dobro, dlaczego Bóg się na to nie zgadza? Tak, wszystko pięknie ładnie, tylko, że w tym układzie to ja potrzebowałam nawrócenia. Ja. Dlatego, że uważałam, że to tak niezmiernie ważne, żeby uwierzył, iż Bóg może mu na chama wleźć do życia i powiedzieć ,,Siema, od teraz ja tu rządzę".I to było naprawdę debilne, teraz to widzę. To po pierwsze,a po drugie uważałam, że jeśli tylko on uwierzy już wszystko będzie ok, inne sprawy m.in. nasze choroby, kłótnie i problemy, to czy Bogu w ogóle podoba się ten pomysł nas dwoje razem, stracą znaczenie. Bo najważniejsze jest to, żebyśmy byli razem, prawda? Kogo by interesowało zbawienie. 

I wiecie, gdy to w końcu zrozumiałam, poczułam się lepiej. Nie jak ignorowane gorsze dziecko. Poczułam, że Bóg nie słuchając, chronił mnie i prowadził do ważnej życiowej lekcji - takiej, że czasem trzeba po prostu odpuścić. Nie dlatego, że to nieważne dla ciebie. Dlatego, że być może po prostu złe i to nie w takim sensie, że prowadzące do grzechu czy cokolwiek. Po prostu nie prowadzące do Niego, to już w zupełności wystarcza. 
Wtedy zaprzestałam moich debilnych modlitw, po czym zdecydowałam się skończyć nasz związek. I największy paradoks tej sytuacji jest taki, że wtedy zostałam wysłuchana. Książe nawrócił się i uwierzył, jest katolikiem do tej pory.

Teraz znowu jest źle i znowu zdaje się mam ochotę wpaść w modlitewny maraton pompejanek i innych modlitw ,,nie do odrzucenia" (jakby biedna Maryja i tak nie miała mnie dość odkąd wstąpiłam do rodziny szkaplerznej :) ). I zastanawiam się, czy znowu nie modlę się jak debil. Tym razem, jeśli tak, chciałabym sobie to uświadomić i zrobić coś z tym szybciej niż po 11 miesiącach. Bo tym razem modlę się o to, żeby wybaczyć i już nie cierpieć z powodu tego, co zrobił książe, a wiecie, jednak 11 miesięcy cierpienia to by było bardzo dużo.

Mam nadzieję, że Duch Święty gdzieś tam to ogarnie we mnie i pokaże mi gdzie ten mój mózg powinien się znajdować. Naprawdę na to liczę, bo już nie wiem, co robić. Było by miło otrzymać jakąś wskazówkę od kogoś, kto przecież powinien wiedzieć. I jeśli to jest kolejna lekcja z cyklu ,,zostaw to w spokoju", to żebym przynajmniej wiedziała co dokładnie mam zostawić.

Do tej paskudnej w moim mieście adwentowej niedzieli i do wszystkich innych dni. Do każdej chwili kiedy już nie mogę, nie mam już siły, jest tak potwornie źle, że już sama nie wiem czy nie lepiej by było gdybym po prostu umarła. Do wszystkich rzeczy, które nie mogą i nie będą przeze mnie naprawione i rozwiązane, bo nie wystarczy mi już sił.

Marana Tha. 

Teraz kuźwa, bo teraz jesteś potrzebny.


                                          Myśl moją pośród burz na Ciebie zwróć




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz