środa, 19 grudnia 2018

Dzień 22/23. O wybaczeniu i nawróceniu.

Cześć wam w ten zimowy poranek. U mnie za oknem wszystko pokryte śniegiem i dobrze, przyroda odpoczywa. Mam nadzieję, że wy tez odpoczywacie, jeśli czujecie, że wam to jest potrzebne. Dzisiaj bez większej przewrotności w stosunku do tytułu, chciałabym napisać co nieco o nawróceniu i wybaczeniu, o tym czym są według mnie i dlaczego są mi potrzebne. Pewnie będzie to dla was miałka bajka, ale trudno, dzisiaj znajdziecie tu tylko taką.


Gdy ktoś cię dogłębnie zrani, oczywistym jest, że musisz to wybaczyć tej osobie, aby wasza relacja mogła trwać dalej. I wiecie co, myślę, że dobrze jest sobie właśnie najpierw zdefiniować to słowo ,,wybaczenie" zanim się będzie próbowało je na sobie wymusić. Wymusić to dobre określenie, przynajmniej w moim wypadku, we mnie nigdy nie było dość litości nad innymi, żeby chcieć im sama z siebie wybaczać. Zawsze w jakiś sposób zmuszałam się do tego miłosierdzia, wbrew sobie starałam się być lepszym człowiekiem niż byłam z natury. I uważam osobiście, że to lepsza strategia niż pogodzić się z tym, że się czegoś nie potrafi wybaczyć drugiej osobie i już nie walczyć.
Więc po co definiować przebaczenie, skoro jest taka strategia przymusu i według mnie działa? Cóż, działa, ale nie zawsze. Ten czas odkąd poznałam prawdę uświadomił mi, w jakiej iluzji wyobrażeń o wybaczeniu tkwiłam. Czasami zastanowić się, czym właściwie jest przebaczenie dla mnie, to dojść do wniosku, że być może wcale nie jest ono tak bolesne i niewykonalne, jak sądziliśmy. Nie mówię, że jest łatwe, ale jest możliwe, w odróżnieniu od działania w myśl zasady przebaczyć=zapomnieć.

Nie, nie trzeba, a czasem nie można niczego zapominać. Tkwiąc w pułapce takiego myślenia o przebaczeniu bardzo się cierpi, tak jak ja cierpiałam. Częściowo też dlatego, że taka postawa, że czas pójść dalej i zapomnieć o wszystkim, deprecjonuje twój ból, stawia go z automatu w jednym rzędzie z przeżyciami, które są nieznaczące, które można wyrzucić z głowy i już o nich nie myśleć. I to jest do kwadratu bolesne, kiedy ktoś uważa, że nie cierpisz wcale tak bardzo,a ty pękasz w środku na pół. Nie chodzi o potrzebę litości, ale o to, by nie wpędzać cierpiącego człowieka w jakiś rodzaj schizofrenii, nie dawać mu do zrozumienia, że wcale nie czuje tego, co czuje. Jeśli wasi bliscy w tym momencie przeżywają coś trudnego, to nie róbcie im tak. Naprawdę, proszę was w ich imieniu.

To skoro nie zapomnieć to co w sumie zrobić? To było dla mnie problematyczne, bo to, co mi zrobiono wzbudzało we mnie okropnie wielką złość i nie widziałam innego wyjścia z tego problemu jak zapomnieć o wszystkim i już nie czuć gniewu. I paradoksalnie ta myśl rozwścieczała mnie jeszcze bardziej, bo jakim cudem mam niby zapomnieć, że moje serce zostało złamane? To było dla mnie niemożliwe, to był impas. Wtedy zaczęłam się zastanawiać nad tym, jakie są inne możliwości poza puszczeniem wszystkiego w niepamięć i przyszło mi do głowy tylko ,, nie mścić się". Ta dość banalna myśl była początkiem zmiany mojego myślenia o przebaczeniu, bo wiązała się z takim szlagierowym pomysłem o treści ,,co zrobiłby Jezus". No właśnie, to już nawet brzmi idiotycznie, ale kiedy nie wiesz co robić, każda opcja jest dla ciebie właściwie tyle samo warta. Nie ma co się porównywać z Bogiem, to jasne, On kocha człowieka mimo grzechów i to o wiele bardziej niż my siebie nawzajem. Ale analizując np. mękę Pańską zwróciłam uwagę na ciekawą rzecz: otóż Jezus mówi do łotra obok, że będzie z Nim w raju kiedy sam umiera, jest w niewyobrażalnej agonii. I nawet w takich warunkach jest w stanie mówić innym dobre słowo, niezwykła rzecz. Cierpienie nie powstrzymuje Boga przed byciem miłosiernym i to nawet wobec tych, którzy je powodują - czym innym jest wstawianie się Jezusa za swoimi oprawcami u Ojca. Więc pomyślałam, że my w analogiczny sposób musimy szukać miłosierdzia do kogoś nawet mimo bólu. I właśnie wydaje mi się, że pierwszym na co zwróciłam uwagę, był fakt tego, że bardzo mocno tkwiło we mnie pragnienie zemsty. To jest złe uczucie, jakkolwiek bardzo logiczne i ludzkie, sądzę, że niewielu ludzi jest od niego wolnym. Tylko, że skoro nie jesteśmy z tego świata, to jego logika nie powinna nas obchodzić. Oczywiście, że ten kto bardzo rani innych zasługuje na dużo ran, taki był mój sposób dedukcji. To mi się wydawało sprawiedliwe.

Tylko, że co to właściwie jest sprawiedliwość? Sprawiedliwość człowieka zawsze dochodzi do punktu, w którym musi rozłożyć ręce i powiedzieć ,,nie wiem, co robić". W odróżnieniu od Bożej, bo ją wyprzedza miłosierdzie. Bóg nie mówi Zacheuszowi ,,złodzieju" co by było po ludzku sprawiedliwe, tylko ,,chcę przyjść dziś do ciebie"co jest miłosierdziem. I tylko dzięki temu coś ma szansę drgnąć w tym małym Zacheuszu.  To jest myślę sedno sprawy, powód dla którego wybaczenie musi polegać na byciu dobrym, mimo wszystko. Po pierwsze dlatego, że Bóg nam pokazał że ból i śmierć to żadna wymówka od czynienia dobra, zwłaszcza, jeśli nie ponosisz winy za to, co ci zrobiono. Po drugie, nie mamy oświeconej ścieżki prawdy w naszych sercach, nie rozumiemy tego świata ani rzeczy, które nam się dzieją. Nawet gdy wydaje nam się, że zemsta na kimś jest uczciwa, skąd możemy to wiedzieć na pewno? Nigdy nie wiemy do końca, co jest sprawiedliwe. I  po trzecie najważniejsze. Jestem Zacheuszem, wy wszyscy też jesteście. Każdy z nas jest okropnym grzesznikiem po prostu, nie zasługującym po ludzku na nic. A Bóg i tak przychodzi z miłosierdziem, bo On chce zwyciężać zło dobrem, bo wie, że im więcej winy tym więcej potrzeba miłości. Jak w farmakologii, na większą dawkę trucizny potrzeba więcej surowicy.
Lubimy takie oazowo-uwielbieniowe piosenki typu Jezus jest Panem, ale czasem nie słuchamy ich tekstów. Jeżeli mój Pan jest tak miłosierny, że przebaczył mi wszystko, co ja odwaliłam okropnego w ciągu całego mojego życia, to kim ja jestem, żeby odmawiać miłosierdzia innym?

Wybaczyć to według mnie przestać czekać na czyjeś potknięcie i życzyć mu łez. Skończyć z przekonaniem, że jeśli mój oprawca się wykrwawi, to mi będzie lżej, bo to bzdura, nie będzie. Lżej mi będzie tylko pod krzyżem Chrystusa słuchając jak mówi do mnie ,,dziś będziesz ze mną w raju". Wybaczyć to powiedzieć komuś ,,Ok, zraniłeś mnie bardzo, ale nie chcę dla ciebie źle. Ponieważ oboje jesteśmy dziećmi Boga, obojgu nam może zostać wybaczone. Jeśli we mnie jest jakieś dobro, to pochodzi z góry, więc masz do niego prawo. Jestem gotowa ci pomóc, jakkolwiek tego ci potrzeba." I to już jest według mnie możliwe do zrobienia, bo nie wymaga od ciebie ignorowania tego, że boli. Oto nie ukrywam moich ran jak by powiedział św.Augustyn. Wszyscy dokładnie widzą, że płaczę i to bardzo, ale swoją decyzją wybieram nie szukać już zguby dla kogoś, kto mnie zgubił. Samodzielnie nie jestem w stanie tego dokonać, ale mocą łaski Bożej jak najbardziej. Dlatego to jest możliwe do zrobienia.


No to jeszcze kilka słów o tym nawróceniu, żeby trzymać się planu. Gdzieś tam w którymś poście po drodze pisałam, że nie chciałam iść na pustynię jak Jan Chrzciciel, bo bałam się usłyszeć, że mam się nawrócić, i myślę teraz, że niepotrzebnie, bo to jest bardzo konkret rada. Dużo łatwiej jest się nawrócić antyklerykałowi i wojującemu ateiście niż katolikowi, wierzcie mi, wiem z autopsji. Powodem tego jest to, że kiedy tkwisz w ogromnym grzechu i nienawiści do siebie każda cząstka ciebie potrzebuje Boga i czujesz to całą sobą. A kiedy jesteś w Kościele, tuż przy źródle, jak ci się wydaje, nie widzisz tego braku w sobie. Diabeł mydli ci oczy, mówi, że już wystarczy, już jesteś wystarczająco blisko Boga, a sama taka myśl dowodzi już tego, że tak naprawdę jesteś bardzo daleko. Może dlatego Jezus był ,,przyjacielem grzeszników i celników", bo wiedział, że oni Go potrzebują? Wszyscy Go potrzebujemy, ja Go potrzebuję naprawdę bardzo, widzę teraz jak na dłoni, że cały ten czas było mi źle, bo nie byłam przy Nim. To nie tak, że wierzący nigdy nie cierpią, bo przecież na każdego przychodzi jakiś krzyż, prędzej czy później. Ale z Bogiem to da się zrobić, da się to nosić i cieszyć się z nadziei, jaką On daje. To żaden wstyd przyznać, że się czegoś nie da rady unieść, przecież Bóg to i tak wie, jeśli to prawda. Po prostu trzeba sobie powiedzieć Jezu, potrzebuję cię w tym i w całym życiu. Jestem słaby, za słaby na świętość. Przyjdź i bądź ze mną, tylko wtedy dam radę. Sam nie, wiem bo próbowałem i nie ma opcji. I takie przyznanie się przed sobą do tego, że jeszcze dużo do zrobienia, to jest właśnie nawrócenie, którego potrzebowałam. Które mi pomogło zobaczyć coś oprócz ciągłych łez.


Na dzisiaj tyle. Nie martwcie się, jeszcze tylko kilka dni do końca :) Dbajcie dziś o siebie i módlcie się, do jutra :)



And life will always be la vie en rose

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz